Cassie...
Kilka miesięcy później....
Opierałam się o pień drzewa, kilka metrów od grobu Mi. Zayn klęczał przy nim ze spuszczoną głową, kładąc na nim kolejne kwiaty. Ramiona mu drżały, co świadczyło o tym, że płacze. Cierpiał. Bardzo cierpiał. Cały czas uważał, że to przez niego Mia się zabiła. Nikt i nic nie mogło go przekonać, że tak nie jest. Codziennie przychodził na cmentarz z nowym bukietem i potrafił spędzić tu cały dzień. Nie słuchał mnie, gdy mówiłam, że Mia dokonała własnego wyboru w którym on nie uczestniczył. Nie słuchał ani mnie, ani Harry`ego ani Liama - po prostu nikogo. Obwiniał się za wszystko, ba twierdził nawet, iż lepiej by było, gdyby nigdy nie spotkałby Mi. Że nie zasługiwał na nią. Wtedy mówiłam mu, że Mia przeżyła na pewno najlepszy okres w swoim życiu i dzięki niemu poznała smak miłości, której było jej brak. Rozweselał się, jednak nie przestawał obarczać.
Westchnęłam i obróciłam się tyłem do niego, wsadzając ręce w kieszeni. W prawej dłoni wyczułam skrawek papieru. Zacisnęłam na nim rękę i szybko wytarłam pojedynczą łzę spływającą mi po policzku.
List od Mi. Jej ostatnie słowa. Ja, tak i Zayn nosiliśmy wszędzie tą niedużą kartkę z wielkim skarbem.Oliver powierzył mi ją, za co ogromnie byłam mu wdzięczna. Wiedziałam jak trudna była dla niego śmierć Mi. Po przeczytaniu listu rozpłakał się jak dziecko. Ja omal nie zemdlałam - nie zemdlałam tylko dlatego, że Harry mnie przytrzymał i pocałował. Ale również się rozbeczałam i płakałam kilka dni, jeszcze rzewniej po odnalezieniu ciała Mi. A Zayn...
Zayn gdzieś poszedł. Przeczytał, zgiął w kulkę, rzucił o ścianę i jakimś cudem powstrzymując skapujące łzy, wybiegł z pokoju. Następnego dnia rano wrócił, ale zabrał tylko kartkę. Nie było go prawie przez tydzień. Denerwowaliśmy się, martwiliśmy czy i on nie popełnił samobójstwa. Ale wrócił. Zmęczony, brudny, oczy miał spuchnięte i zaczerwienione, cały przemoczony. Chory. Ale wrócił.
Od tego czasu praktycznie codziennie przychodzimy na grób. Ja i Zayn. Od 4 miesięcy, dzień w dzień. Nawet, gdy daje koncert, po nim przychodzi. Nie wyjeżdżają w trasy, nie dają wywiadów itp. ze względu na Zayna. Chłopak jest psychicznie wykończony, nie pamiętam już nawet kiedy ostatni raz widziałam go uśmiechniętego. Staramy się go wspierać - wszyscy. Chłopcy, ja, rodzina, fani... Nie działa. Jest pogrążony w swojej rozpaczy i tęsknocie za Mią i nie sądzę, by szybko zapomniał. O ile w ogóle zapomni.
Drgnęłam, gdy poczułam czyiś dotyk. Odwróciłam się do tyłu i widząc zapłakanego Zayna, natychmiast przytuliłam go do siebie. Szatyn objął mnie mocno, niemal pozbawiając oddechu i zaczął łkać. Nie wiem ile trwało zanim przestał płakać, a co dopiero zanim mnie puścił. Zacisnęłam powieki, nie pozwalając wypłynąć łzom ,a gdy poczułam jak Zayn powoli rozluźnia uścisk, stawiając mnie na ziemi [ praktycznie zawsze mnie unosili ] zmusiłam się do uśmiechu. Chłopak odpowiedział tym samym, mierzwiąc mi włosy.
- Chodźmy do domu.. - wyszeptał.
Kiwnęłam głowami, po czym odwróciłam twarz, by nie zauważył kapiących łez. Jeszcze raz obejrzałam się na nagrobek, na którym widniał napis:
" Mia Colton. 06.04.1995 r. - 15.07.2012 r. Dla świata byłaś tylko małą owcą, nieważnym człowiekiem. Mi zastąpiłaś wszechświat."
__________________________
Od Boddie: Mam nadzieję, że domyślacie się kto wymyślił napis na nagrobek Mi - oczywiście chodzi mi o postać występującą w opowiadaniu. I tak oto zakończył się już drugi blog, który pisze z Chocolate997 [ znaną też jako Akwamaryn :D ] Trochę smutne to zakończenie, ale skoro an tamtym było wesołe, to an tym musi być smutne :P. Trochę szkoda mi kończyć tego bloga, ale kiedyś trzeba ;) Hm, to teraz podziękowania... No, oczywiście dziękuje Wam, czytelnikom tego bloga, za to, że dzielnie czytaliście i komentowaliście te 40 rozdziałów! :D Bez Was nie miałby ten bloga po co istnieć, więc Wielkie Dzięki :) Oczywiście, dziękuje też Chocolate997, bez której ten blog na pewno by nie powstał! To ona wszystko wymyśliła, całą akcje itd. :) Dziękuje Ci, naprawdę wielkie dzięki, bez Ciebie ten blog na pewno by nie powstał ; * I ogólnie dziękuje Ci za te wszystkie chwilę w których mnie wspierałaś w pisaniu, kiedy np. brakło mi weny itp. :D DZIĘKUJE Wam wszystkim ^^ :D
Od Chocolate997: Po pierwsze Boddie to ten blog jest naszym wspólnym wysiłkiem! I ty i ja pisałyśmy to i obie miałyśmy pomysły na dalszą akcję. Mogłabym napisać, że po prostu przyłączam się do Boddie bo nie ma zbytnio co dodawać, ale chyba nie wypada;) Tak samo jak moja współautorka dziękuję za komentarze, które w jakichś sposób dodawały nam chęci do pisania. To one nakręcały nas jak maszynę. I najważniejsze nie jesteśmy tu my, ale ty, czytelnicy. Dziękuję ci Boddie, że jeszcze jesteś ze mną, że mimo tych kłótni, które na jakichś czas można powiedzieć, że nas przekreślały dalej piszesz ze mną;) Wyszło jak jakiś list miłosny... Hah. No dobra.To chyba tyle. Co do całego opowiadania to... Zrodziło się z sympatii i podziwu do One Direction i kończy się tym samym. Wiem, że koniec jest trochę straszny i ogólnie pomysł z śmiercią Mii, ale po prostu czułam wewnętrzną potrzebę by ją uśmiercić. Może to przez mój nastrój który panował kiedy pisałam ostatnie rozdziały. Tak, to chyba to. Mimo wszystko podoba mi się, a epilog jest rewelacyjny, zwłaszcza ostatnie zdanie;))
Zayn gdzieś poszedł. Przeczytał, zgiął w kulkę, rzucił o ścianę i jakimś cudem powstrzymując skapujące łzy, wybiegł z pokoju. Następnego dnia rano wrócił, ale zabrał tylko kartkę. Nie było go prawie przez tydzień. Denerwowaliśmy się, martwiliśmy czy i on nie popełnił samobójstwa. Ale wrócił. Zmęczony, brudny, oczy miał spuchnięte i zaczerwienione, cały przemoczony. Chory. Ale wrócił.
Od tego czasu praktycznie codziennie przychodzimy na grób. Ja i Zayn. Od 4 miesięcy, dzień w dzień. Nawet, gdy daje koncert, po nim przychodzi. Nie wyjeżdżają w trasy, nie dają wywiadów itp. ze względu na Zayna. Chłopak jest psychicznie wykończony, nie pamiętam już nawet kiedy ostatni raz widziałam go uśmiechniętego. Staramy się go wspierać - wszyscy. Chłopcy, ja, rodzina, fani... Nie działa. Jest pogrążony w swojej rozpaczy i tęsknocie za Mią i nie sądzę, by szybko zapomniał. O ile w ogóle zapomni.
Drgnęłam, gdy poczułam czyiś dotyk. Odwróciłam się do tyłu i widząc zapłakanego Zayna, natychmiast przytuliłam go do siebie. Szatyn objął mnie mocno, niemal pozbawiając oddechu i zaczął łkać. Nie wiem ile trwało zanim przestał płakać, a co dopiero zanim mnie puścił. Zacisnęłam powieki, nie pozwalając wypłynąć łzom ,a gdy poczułam jak Zayn powoli rozluźnia uścisk, stawiając mnie na ziemi [ praktycznie zawsze mnie unosili ] zmusiłam się do uśmiechu. Chłopak odpowiedział tym samym, mierzwiąc mi włosy.
- Chodźmy do domu.. - wyszeptał.
Kiwnęłam głowami, po czym odwróciłam twarz, by nie zauważył kapiących łez. Jeszcze raz obejrzałam się na nagrobek, na którym widniał napis:
" Mia Colton. 06.04.1995 r. - 15.07.2012 r. Dla świata byłaś tylko małą owcą, nieważnym człowiekiem. Mi zastąpiłaś wszechświat."
__________________________
Od Boddie: Mam nadzieję, że domyślacie się kto wymyślił napis na nagrobek Mi - oczywiście chodzi mi o postać występującą w opowiadaniu. I tak oto zakończył się już drugi blog, który pisze z Chocolate997 [ znaną też jako Akwamaryn :D ] Trochę smutne to zakończenie, ale skoro an tamtym było wesołe, to an tym musi być smutne :P. Trochę szkoda mi kończyć tego bloga, ale kiedyś trzeba ;) Hm, to teraz podziękowania... No, oczywiście dziękuje Wam, czytelnikom tego bloga, za to, że dzielnie czytaliście i komentowaliście te 40 rozdziałów! :D Bez Was nie miałby ten bloga po co istnieć, więc Wielkie Dzięki :) Oczywiście, dziękuje też Chocolate997, bez której ten blog na pewno by nie powstał! To ona wszystko wymyśliła, całą akcje itd. :) Dziękuje Ci, naprawdę wielkie dzięki, bez Ciebie ten blog na pewno by nie powstał ; * I ogólnie dziękuje Ci za te wszystkie chwilę w których mnie wspierałaś w pisaniu, kiedy np. brakło mi weny itp. :D DZIĘKUJE Wam wszystkim ^^ :D
Od Chocolate997: Po pierwsze Boddie to ten blog jest naszym wspólnym wysiłkiem! I ty i ja pisałyśmy to i obie miałyśmy pomysły na dalszą akcję. Mogłabym napisać, że po prostu przyłączam się do Boddie bo nie ma zbytnio co dodawać, ale chyba nie wypada;) Tak samo jak moja współautorka dziękuję za komentarze, które w jakichś sposób dodawały nam chęci do pisania. To one nakręcały nas jak maszynę. I najważniejsze nie jesteśmy tu my, ale ty, czytelnicy. Dziękuję ci Boddie, że jeszcze jesteś ze mną, że mimo tych kłótni, które na jakichś czas można powiedzieć, że nas przekreślały dalej piszesz ze mną;) Wyszło jak jakiś list miłosny... Hah. No dobra.To chyba tyle. Co do całego opowiadania to... Zrodziło się z sympatii i podziwu do One Direction i kończy się tym samym. Wiem, że koniec jest trochę straszny i ogólnie pomysł z śmiercią Mii, ale po prostu czułam wewnętrzną potrzebę by ją uśmiercić. Może to przez mój nastrój który panował kiedy pisałam ostatnie rozdziały. Tak, to chyba to. Mimo wszystko podoba mi się, a epilog jest rewelacyjny, zwłaszcza ostatnie zdanie;))